art by www.lord-of-the-slugs.deviantart.com |
Były
tutaj. Jednocześnie razem i oddzielnie. Kobieta odetchnęła głęboko, przymykając
oczy i pozwalając wiatru igrać pośród niesfornych, srebrzystych kosmyków jej
włosów. Jasne światło jutrzni rozprzestrzeniało się ponad szczytami
śnieżnobiałych gór, łagodnie odganiając mrok nocy i ogrzewając jej twarz.
- Luthien...
- „Tak moja miła?”
Erita
obróciła się, spoglądając na śnieżnobiałą smoczycę i uśmiechnęła się lekko.
Wyciągnęła do niej dłoń, chcąc pogłaskać ją po jej smukłym pysku, po czym
wtuliła się w nią cała, przyciskając twarz do jej szyi i obejmując ją mocno.
- Znów to czuję. Zupełnie tak, jak w dniu, gdy
nasze losy się połączyły, a właściwie tak mocno jak jeszcze nigdy wcześniej.
Czuję nas, ciebie i siebie, każdą naszą cząstkę, a nawet…
- „…a nawet zdawać by się mogło, że wszystko to,
co nas otacza” – rzekła Biała otaczając ją jedną z łap i pocierając delikatnie
pyskiem o jej twarz i ramię w geście przytulenia.
- Luth, jak mogłyśmy pozwolić, żeby do tego
wszystkiego doszło? Jak… Nie! Nie chcę pamiętać tych dni, gdy będąc tuż obok
byłaś mi obca, tak zupełnie, całkowicie obca… Luth, moja Luth… Ja wtedy… Ja nic… Nic nie czułam… - kobieta zająknęła
się, a jej oczy wypełniły łzy.
- „Cii…”
- Wszystko wydawało mi się jednym, okrutnym
kłamstwem! To co zdawało się być najważniejsze w naszym życiu, to do czego
dążyłyśmy przez tyle lat, to co stworzyłyśmy… Zakony, smoki, jeźdźcy,
przyjaciele i wrogowie czymże, czymże to wszystko było, gdy nie miałam Ciebie?
– Srebrnowłosa uniosła zapłakane oczy na smoczycę. – Nic nie miało już sensu.
Zakony odchodziły w niepamięć mroku! Najbliżsi przyjaciele znikali pośród
otchłani, ciemność pożerała dusze pozostałych. I nawet Ci, których darzyłyśmy
miłością, a którzy miłością też winni darzyć siebie nawzajem zgubili się…
Wszystko legło w gruzach, a my nie miałyśmy nawet siebie…
- „Każdego z tych dni pragnęłam jedynie śmierci
najmilsza.”
- Lu.. – chciała jej przerwać kobieta, lecz
smoczyca nie dała jej dojść do słowa.
- „Gdyby nie to, że mogłam Cię zobaczyć i dotknąć…
Gdyby nie to… Byłabym pewna, że nie żyjesz. Moje serce było przepełnione
pustką, której nie mógł, a może już
nawet nie chciał wypełnić ten, któremu oddałam moją miłość. Umysł błąkał się w
nicości nieprzeniknionej ciszy. Moja dusza zaś…
Tej wydawałam się już nie mieć wcale. Jedynie strzępy jej wspomnień
zdawały się trzymać mnie przy życiu. Erito, Ty jesteś moją duszą „ – rzekła Biała,
uśmiechając się do niej. – „Wiem już, dlaczego smoki odchodzą wraz ze swymi
towarzyszami. Gdy wszystko nam odbiorą, pozostaje jedynie magia” – spojrzała
na wschodzące na horyzoncie słońce. – „Magia,
która zalewa wszystko wezbranym strumieniem żalu i tęsknoty. Wypełnia poranione
serce, które przestaje już czuć i otępiały umysł, aby przestał myśleć.
Chciałaby nawet i duszę, lecz tego nie jest w stanie. Któż bowiem mógłby
wypełnić cały świat? I tak próbując, giniemy.
Nie można zacząć znów tego, co już się skończyło. Należy pozwolić
przyjść nowemu” – jej kryształowe oczy zalśniły odbijając światło świtu. –
„Niczego nie cenimy tak bardzo, jak to, co zostało nam odebrane, aby więc coś
docenić należy to stracić. Przepełnia mnie szczęście, że mam Ciebie Erito.
Żałuję jednak, że nie byłam… Nie byłyśmy w stanie po tym wszystkim pomóc im” –
wielka smoczyca spuściła pysk, kuląc się w sobie. – „Tęsknię za Nim, za Nimi.
Jivreg, jego imię wciąż tak mi drogie. Kocham go. Był tak wspaniały, mądry,
opanowany, czuły i troskliwy. Dla mnie i dzieci zrobiłby wszystko, gdyby tylko
mógł. Największe nawet szaleństwo był gotów popełnić dla ich bezpieczeństwa” –
powiedziała, a jej ślepia zasnuła mgła słodkich wspomnień.
Lhun i
Nirin, zagubiony i odnaleziona, waleczność i dostojność odziedziczył po ojcu,
po matce zaś zwinność i kolor śnieżnych piór. Arsi oraz Trivl’aan, nadzieja i
groźba , wytrwałość i ambitność wpoił jej ojciec, wpływ matki zaś odznaczył się
w smukłej posturze i ruchach pełnych gracji . Eldar i Malgran, zmienny i trwały, dumę i upór
zdawał się wynieść wprost z rodzinnych lasów swego ojca, zaś dobrą wiarę i
pogodę ducha wprost z gór, miejsca narodzin matki. Te jednak cechy wkrótce
zostały wystawione na ciężką próbę czasu, którą mało kto byłby w stanie przejść
pomyślnie.
Smoczyca
uśmiechnęła się, kręcąc lekko głową. Kto wie, co czeka ich w przyszłości.
- Nie da się pomóc innym, jeżeli wcześniej nie
pomoże się samemu sobie moja Piękna. Nic nie mogłyśmy zrobić. Byłyśmy zbyt
daleko siebie samych, aby móc być blisko innych – pogładziła szyję Białej,
wytrącając ją z zamyślenia.
- „Chciałabym jeszcze kiedyś usłyszeć, jak mnie
tak nazywa. Przypomnieć sobie jego głos. Zawsze mnie tak nazywał. Byłam jego
Luthien, jego Piękną.”
- Czy te dni już nie minęły? – zapytała z
wahaniem kobieta.
- „Czasem, tak jak dziś, mam wrażenie, że
dopiero nadejdą i przyjdzie nam jeszcze długo na nie poczekać. Możliwe, że
nawet setki, jeśli nie tysiące lat…” – urwała, przekrzywiając łeb w
rozmarzeniu.
Na
niebie pojawił się biały punkt, unoszący się lekko nad ziemią. Odległe jeszcze
echo krakania dotarło do nich wraz z kilkoma płatkami śniegu niesionymi
wiatrem.
- Właśnie zaczął się nowy dzień! Chodźmy
Luthien! – srebrnowłosa uśmiechnęła się promiennie odwracając w stronę, z
której przyszły i spoglądając na skrytą w nieprzebranych połaciach bieli
starożytną świątynie. Podobno to tutaj,
na szczycie najwyższej z gór narodziła się magia. Na pewno jednak stąd
pochodzili Ci, którzy strzegli jej świata. Biała rozprostowała olbrzymie
skrzydła, otrzepując z nich osiadły przez noc
śnieg i pochwyciwszy jestestwo swego bytu, swą jeźdźczynię, wzbiła się w
przestworza wraz z nią jako jedno, na powitanie Bertrama i kolejnych stuleci.
Tu czas płynął inaczej.
***
Ta noc
zdawała się trwać milion lat, z utęsknieniem wyczekiwały świtu. Była zupełnie
jak ta, którą przeżyły tutaj pierwszy raz, choć prawie nic zeń nie pamiętały.
Powoli zacierały się wspomnienia, a jednocześnie wszystko zdawało się być tak
wyraźne, jakby wydarzyło się wczoraj.
Alabastrowo białe mury Ordo Corvus Albus,
Zakonu Białych Kruków, przejmujący ból rozłąki przeszywający ciało, którego nie
sposób było znieść. Smoczy ryk pełen
żałości i dziki grom upadku, łamanych drzew i ciała wbijającego się w ziemię.
Luthien. Szalony bieg i rwanie serca, w płucach brak tchu, cierpienie. Jej
jedno kryształowe spojrzenie, tak pełne wiary w dobry świat. Dotyk kobiety,
ukochany dotyk jej delikatnych dłoni, tak chłodnych i ciepłych zarazem oraz
lodowate tchnienie. Wtedy poczuły, że znów… Znów są jednością.
Później tylko światło, które zdawało się
rozerwać granice czasu i przestrzeni, a także niewyraźny widok astralnego
błękitu nieba jego oczu. Bertram, Jasny Kruk. Czuły, jak unosił je w powietrzu
z dala od wszystkiego co było i będzie. Jego szpony łagodnie obejmowały ich
kruche ciało. Cichy zew kruczoczarnych
skrzydeł otulił je do snu. Wokół panowała cisza i mrok, który powoli
rozświetlały kolejne z nowonarodzonych gwiazd… Później pamiętały widok gór
nocą. Świat zdawał się być czarno biały. Tylko jego oczy lśniły, w nich była
magia. Rozmyty, spowity mgłą zarys budowli majaczył gdzieś w oddali. Rozchodził
się zeń łagodny, przytłumiony, mlecznobiały blask. Tak spokojny, jakby w
obawie, iż może zmącić czas. Mogły być gdziekolwiek. Nie było to ważne.
Dotyk miękkich futer, jego ciepło i
muśnięcie nocnych piór… Jedno słowo, ‘Siostro’, a potem sen. Czuwał przy nich
przez cały ten czas, który był nieskończonością. Wtedy właśnie wszystko się
skończyło… i zaczęło na nowo.
Przywitało je skrzypienie śniegu pod jego
szponiastymi stopami i chłodne, kryształowe płatki roztapiające się na ich policzku. Usiadł,
trzymając je w ramionach i skrzydłami osłaniając od wiatru. Był to ten sam
górski klif, na którym były ostatnio. Mrok ciemności rozdarła kurtyna jasności.
- ‘Nastało Światło’ – jego miękki głos skłonił nas do otwarcia oczu,
aby móc zobaczyć to piękno. Świat nabrał kolorów, tylko on, Strażnik, zdawał
się być całkiem, całkiem biały, jak na Białego Kruka przystało.
- ‘”Piękne.”’
Bertram uśmiechnął się spoglądając na nas, lecz w jego astralnych
oczach widziałyśmy tylko jedną osobę. To byłyśmy my – ja. Pogładził nasze włosy
z czułością, a my wyciągnęłyśmy dłoń, podziwiając majestat wszechrzeczy i
chwytając weń śnieżne płatki i promienie wschodzącego słońca.
To był Początek.
Nastały
dobre dni. Kobieta zanurzyła smocze pióro w srebrzystozłotym inkauście i przewróciła
kartę wielkiej księgi na kolejną stronę. Jeżeli można tutaj było mierzyć czas
to tylko za pomocą zapisanych przezeń rozdziałów i tomów, które szczelnie
zamknięte w grubych obwolutach spoczywały tu i ówdzie piętrząc się w olbrzymich
stertach. Kroniki. Smoczyca leżąca tuż obok niej poruszyła się lekko,
spoglądając w olbrzymią czarę przepełnioną płynną magią, na której tafli
malowały się obrazy i sceny z przeszłości, teraźniejszości, czy też
przyszłości… Tego nie były w stanie dociec. Nie wiedzieć skąd znały i zdawały
się rozumieć wszystkie postacie, które mogły weń dostrzec. Ich zadaniem było
spisywanie ich dziejów. Dlaczego, tego również nie wiedziały. Nie stanowiło to
jednak dla nich problemu, ani nie czyniło żadnej przykrości. Czuły, że było to
dobre. Nie rozumiały również, w jaki sposób znalazły się tutaj i w takiej
postaci, lecz również i to było właściwe i doskonałe. Kiedyś, tuż po Początku
pytały o to Białego Strażnika.
- ‘Aby
coś zyskać należy coś stracić. Aby odnaleźć, zgubić, aby zaś złączyć,
rozdzielić. Jaka mogłaby być inna droga?’ – zapytał patrząc na nie. – ‘Musiałaś
to poczuć dla samego poznania. Czyż nie po to jesteśmy by czuć? Bez tego świat
stałby w miejscu, a istnienie nie odnalazłoby swego sensu’- rzekł zapatrzywszy
się gdzieś w przestrzeń. – ‘Zrozumienie przyjdzie do Ciebie z czasem’ – odparł
mówiąc do nich jak do jednej, choć pytały obie. Pozostało im czekać i pytać o to, na co mogły
uzyskać odpowiedź. Czasem wydawało im się, że znają już je wszystkie i że
kiedyś to one odpowiadały na te pytania tłumacząc je innym. Teraz role się
odwróciły.
Wielki,
biały lew szturchnął kobietę, wsuwając jej swój puszysty pysk pod lewe ramię.
Domagał się uwagi.
- Ugne – zanuciła srebrzysto włosa, obdarzając
bestię uśmiechem i głaszcząc ją po miękkim, zdobionym tatuażami pysku, a
następnie drapiąc między długimi, puszystymi pasmami grzywy. Zadowolone z
takiego obrotu sprawy kocisko wydało z siebie coś na kształt pomruku, któremu
jenakowoż bliżej było do niskiego, urywanego ryku. Wkrótce jednak odsunął się,
strzepując futro. Spojrzał na nią swymi mądrymi, złotymi ślepiami, po czym
wtulił się weń całym pyskiem, wytrącając jej z ręki pióro i przewracając ją
samą. Niesforna bestia legła na niej, przygniatając ją do legowiska z futer i
piór szczerząc kły z radości. Kobieta ze śmiechem objęła lwa za jego muskularną
szyję, wtulając twarz w sierść i głaszcząc go łagodnie. Smoczyca zamruczała
zgodnie owijając się wokół nich i okrywając ich skrzydłem. Przypomniał im się
czas ich pierwszego spotkania, kiedy pojawił się on.
Świt był jeszcze młody, a Bertram wciąż
raził bielą swych piór zatracając się pośród górskich ostępów. One zaś były
jednością. Siedziały tuż przed świątynią chłonąc otaczający je świat. Czuły, iż
dziś zdarzy się coś ważnego. Wtedy też
nadszedł on, wyłaniając spomiędzy wysokich skał. Wielka, śnieżna bestia spośród
gór. Wokół jego postaci unosiła się burza śnieżnych płatków, tańczących w rytm
kroków jego wielkich, puszystych łap. Z jego pyska wyrwał się głośny ryk, który
zbudził do życia nowe istnienia na odległym zachodzie - Zakon Zwodniczej
Nadziei.
Podniosły się, pełne gracji i wdzięku, by
stanąć naprzeciwko przybysza z sercami pozbawionymi lęku. Lew zbliżył się doń
powoli, zatrzymując o krok przed. Spojrzał na nie swymi złotymi oczyma,
marszcząc z przekorą nos i unosząc nieznacznie górną wargę, ukazując ostre kły,
po czym potrząsnął puchatą grzywą i schylił ogromną głowę w geście poddaństwa.
Zaskoczone, wyciągnęły do niego dłoń, a wraz z jej dotykiem olbrzymia bestia
przemieniła się w klęczącego młodzieńca. Jego twarz zdobiły tatuaże niosącego
jasność nadziei. Pogłaskały go po burzy śnieżnych, falujących włosów, a gdy
spojrzał na nie, jego oczy wciąż były tak złote jak wcześniej i przepełnione
bezgranicznym szczęściem. Pochwycił ich dłoń i złożył nań pocałunek.
- ‘Ukochana’
– wyszeptał, mrucząc cicho, a w ich umyśle rozbłysły nagle tysiące zapomnianych
wspomnień.
- ”Ugne’” – uśmiechnęła się promiennie,
przyklękając przed nim i otaczając go swymi objęciami. – „Tęskniłyśmy…”
Bertram spoglądał
na to z boku z mieszaniną zadowolenia i zazdrości. On również tęsknił, lecz
jego prawdziwa tęsknota miała błękitne oczy barwy południowego nieba i miękką,
naznaczoną bliznami skórę koloru atramentu. Almariel. Nawet im, Strażnikom
zdarza się popełniać błędy. Tego jednego nigdy sobie nie wybaczy, tego przez
który sprawił jej tyle smutku. Czy też może sprawi dopiero, gdzieś gdzie
istnieje jeszcze czas… Podobno każda rzecz i wydarzenie mają jakiś sens w sobie
i ukrytą treść. W skrytości ducha wierzył, że i to co było złe doprowadziło ją
do dobrych chwil. Tym razem, może i tym razem uda mu się ustrzec ją przed
śmiercią. Może i tym razem Siódma wysłucha jego modlitw, gdy nadejdzie czas by
przywdziać czarne pióra ciemności. W powietrzu rozległo się krakanie.
I zupełnie tak, jak wtedy, tak i teraz ostre krakanie
Białego Kruka wyrwało je z zamyślania. Rozeźlony lew zasyczał gniewnie na widok
lądującego Bertrama. Zsunął się z kobiety, lecz wciąż przytrzymując ją ciężką,
puchatą łapą. Ta jednak w następnej chwili przemieniła się w rękę młodzieńca.
Kobieta zarumieniła się lekko widząc go w tej postaci tak blisko siebie. On
jednak wpatrzony był w nadchodzącego mężczyznę. Wstał, przytrzymując skrzydło
smoczych i unosząc je ponad swoją głowę.
- ‘Czego
tutaj szukasz Kruku? To jeszcze nie Twój czas!’ – wykrzyknął, jeżąc się
wściekle i zaciskając pięści.
- ‘Witaj
Ugne. Witaj i Ty’ – rzekł, skłaniając się ku Białej i Srebrzystowłosej. – ‘Z
Tobą jest zawsze to samo Bracie. Zachowujesz się jak kociak. Nie uważasz, że
należałoby dojrzeć? Nie sądzisz chyba, że będziesz miał ją samą na wieczność?
Wkrótce przyjdą inni’ – rzucił, spoglądając na Lwa i podchodząc doń z boku.
Młodzieniec tylko parsknął lekceważąco, odwracając się od niego i opierając
dłonie na marmurowym blacie, gdzie znajdował się inkaust i rozłożone księgi.
- ‘Wiem’
– przejechał pazurem po skalnej powierzchni, żłobiąc w niej poszarpane otwory.
– ‘Chciałbym się tylko nacieszyć nim znów zechcecie mi ją porwać ‘ – spojrzał z
czułością na kobietę i smoczycę, po czym przeniósł wzrok na Kruka. –
‘Przeszkadza Ci to?’
Bertram
zaśmiał się lekko.
- ‘Tylko Ty tak naprawdę miałeś okazję być z nią
sam na sam przez tyle wieków. Jeszcze Ci mało wredny egoisto?’
- ‘Zawsze będzie mało! Pomijam fakt, że Tobie
również zdaje się coś uszczknęło z tego czasu.’
- ‘Jesteśmy początkiem i końcem Ugne. Zanim
pojawiłeś się Ty, musiałem być ja, zanim zaś przyszedłem ja byłeś Ty. Nie wiem,
czy był kiedykolwiek czas bez nas. Jesteś na mnie skazany i choć wiem, jak nie
lubisz się dzielić, będziesz musiał.’
Lew
doskoczył do Kruka chwytając go za krtań. Kobieta zerwała się gwałtownie z
posłania, chcąc go powstrzymać. Smoczyca zawarczała ostrzegawczo.
- ‘ Nic nigdy nie będę musiał!’ – wysyczał pełen
pewności siebie. Bertram jednak bez trudu odciągnął jego dłoń od siebie.
- ‘Jesteś jeszcze wciąż młody, jak ten świt. Nim
przyjdą inni, zrozumiesz i sam dziwić się będziesz ich niewiedzy. Kiedyś Ty
byłeś mi wyrozumiałym starszym bratem, dziś to ja będę nim dla Ciebie’ – rzekł,
a ich spojrzenia się spotkały, płynne złoto jaśniejącego słońca i astralny
błękit nieboskłonu, przekazując sobie coś więcej aniżeli słowa. Ugne wyszarpnął
dłoń ze szponiastego uścisku Bertrama.
- ‘Kto mógłby
nazwać się naprawdę szczęśliwym, nie zaznając smaku młodości? Zostawiam Was’ –
rzucił wychodząc i zawstydzony nawet nie spoglądając na swe towarzyszki.
- Bertramie?
- ‘Nie martw się o niego. Jest najsilniejszym z
nas, a jednocześnie ma do Ciebie największą słabość.’
- Ale… Czy on wie?
- ‘Pytasz, czy wie, że on i jego zakon zostaną otoczeni
klątwą, czy też, że wtedy będzie musiał wbrew swej woli pozwalać na krzywdę
swych podopiecznych? Sądzę, iż tak, a jeżeli nawet nie wie, to przeczuwa to i
dlatego też jest tak pełen buntu. Dzięki niemu właśnie pomimo zniewolenia duch
jego Ordo wciąż będzie mocny tak, jak nigdy żaden inny.’
Kobieta spojrzała w ślad za Ugnem, lecz jedyne co po
nim pozostało to odciski lwich łap rozciągające się przed świątynią i powoli
zasypywane przez spadający śnieg. Pokiwała głową w zamyśleniu.
- O kim
rozmawialiście? Kto ma tu przyjść? – zapytała raptownie.
- ‘Dowiesz się, gdy przyjdzie czas. Musisz być
na to gotowa, Ty, on i ja. Wtedy przybędą kolejni.’
One już
jednak wiedziały. Z pomiędzy mgły wspomnień wyłaniały się kolejne postacie
prosto z legend opowiadanych dzieciom do snu. Mroczna chimera strzegąca Zakonu
Wiecznej Nocy, alabastrowy pegaz górujący nad Zakonem Wieków, spowity zielenią
wilk broniący Zakonu Niewolników Zdrady i ciemnowłosa kobieta otaczająca swą
opieką Zakon Światła Mroku.
Tą jedną
pamiętały jedynie pod ludzką postacią tak samo jak Bertrama i Ugnea z dni, gdy
serce Zakonu Światła Mroku zabiło na nowo. Czyżby dlatego, że już tam były?
Były w Ordo Luce Tenebris, Ordo Corvus Albus, lecz przecież co mogło je łączyć
z Ordo Fallax Spes? Nigdy nie zwiedziły jego murów. Może to tylko przypadek.
Może to dlatego, że zobaczyły go znów tu i teraz. Wtedy wydawał się być jednak
inny. Jedynie ciepło jego głosu wydawało się być takie, jak niegdyś. Odpowiedzi
miał przynieść czas.
***
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz