Ashan' thera, dah' Wędrowcy!

Ashan' thera, dah' Wędrowcy!

Killinthor, to tam, gdzie spełnić się mogą Twe najśmielsze nawet sny i najokrutniejsze koszmary. Co jednak jest w nim najbardziej niesamowitego? Otóż rzekłby ktoś zakony… Nie byle jakie jednak! Ziem tej krainy bowiem od wieków strzegą Zakony Smoczych Jeźdźców!

Notka od autora

Blog jest cały czas w trakcie tworzenia. Wciąż trwają prace zarówno poszukiwawcze, jak i odtwórcze, na miarę badań archeologicznych, aby móc we właściwy i godny sposób ukazać świat Killinthoru. Cały czas również spisywane są nowe dzieje. Postawiliśmy na równowagę, wiec wraz z rozwojem opowieści na poszczególnych zakonach pojawiać się będą opisy postaci, gdyż samo przygotowanie tychże zajęłoby tak wiele czasu, że nie byłoby nic poza tym do czytania, a prawdę mówiąc postacie najlepiej poznaje się w akcji, czyż nie?

Zapraszam zarówno tutaj, jak i na Ordo Fallax Spes. Zakony zostaną utworzone i ukończone w takiej kolejności, jaka miała miejsce u zarania dziejów. Zaraz po nim zajmiemy się Ordo Aeterna Nox i Ordo Aetas, które zieją w tej chwili pustkami.

W Ordo Servi Proditor dowiedzieć się możecie podstawowych informacji o tamtejszym zakonie i jego członkach, jednak ich historie zobaczyć można na chwilę obecną jedynie poprzez inne zakony.

Ciekawych początków i przeszłości, chcących nieco zagrzebać się w papirusach i almanachach kieruję ku Ordo Luce Tenebris i Ordo Corvus Albus. Tam były nasze dzieje.

Erita&Luthien

21 lipca 2015

1. Kronikarz

art by www.lord-of-the-slugs.deviantart.com

Były tutaj. Jednocześnie razem i oddzielnie. Kobieta odetchnęła głęboko, przymykając oczy i pozwalając wiatru igrać pośród niesfornych, srebrzystych kosmyków jej włosów. Jasne światło jutrzni rozprzestrzeniało się ponad szczytami śnieżnobiałych gór, łagodnie odganiając mrok nocy i ogrzewając jej twarz.
-  Luthien...
-  „Tak moja miła?”
Erita obróciła się, spoglądając na śnieżnobiałą smoczycę i uśmiechnęła się lekko. Wyciągnęła do niej dłoń, chcąc pogłaskać ją po jej smukłym pysku, po czym wtuliła się w nią cała, przyciskając twarz do jej szyi i obejmując ją mocno.
-  Znów to czuję. Zupełnie tak, jak w dniu, gdy nasze losy się połączyły, a właściwie tak mocno jak jeszcze nigdy wcześniej. Czuję nas, ciebie i siebie, każdą naszą cząstkę, a nawet…
-  „…a nawet zdawać by się mogło, że wszystko to, co nas otacza” – rzekła Biała otaczając ją jedną z łap i pocierając delikatnie pyskiem o jej twarz i ramię w geście przytulenia.
-  Luth, jak mogłyśmy pozwolić, żeby do tego wszystkiego doszło? Jak… Nie! Nie chcę pamiętać tych dni, gdy będąc tuż obok byłaś mi obca, tak zupełnie, całkowicie obca… Luth, moja Luth… Ja wtedy…  Ja nic… Nic nie czułam… - kobieta zająknęła się, a jej oczy wypełniły łzy.
-  „Cii…”
-  Wszystko wydawało mi się jednym, okrutnym kłamstwem! To co zdawało się być najważniejsze w naszym życiu, to do czego dążyłyśmy przez tyle lat, to co stworzyłyśmy… Zakony, smoki, jeźdźcy, przyjaciele i wrogowie czymże, czymże to wszystko było, gdy nie miałam Ciebie? – Srebrnowłosa uniosła zapłakane oczy na smoczycę. – Nic nie miało już sensu. Zakony odchodziły w niepamięć mroku! Najbliżsi przyjaciele znikali pośród otchłani, ciemność pożerała dusze pozostałych. I nawet Ci, których darzyłyśmy miłością, a którzy miłością też winni darzyć siebie nawzajem zgubili się… Wszystko legło w gruzach, a my nie miałyśmy nawet siebie…
-  „Każdego z tych dni pragnęłam jedynie śmierci najmilsza.”
-  Lu.. – chciała jej przerwać kobieta, lecz smoczyca nie dała jej dojść do słowa.
-  „Gdyby nie to, że mogłam Cię zobaczyć i dotknąć… Gdyby nie to… Byłabym pewna, że nie żyjesz. Moje serce było przepełnione pustką, której  nie mógł, a może już nawet nie chciał wypełnić ten, któremu oddałam moją miłość. Umysł błąkał się w nicości nieprzeniknionej ciszy. Moja dusza zaś…  Tej wydawałam się już nie mieć wcale. Jedynie strzępy jej wspomnień zdawały się trzymać mnie przy życiu. Erito, Ty jesteś moją duszą „ – rzekła Biała, uśmiechając się do niej. – „Wiem już, dlaczego smoki odchodzą wraz ze swymi towarzyszami. Gdy wszystko nam odbiorą, pozostaje jedynie magia” – spojrzała na  wschodzące na horyzoncie słońce. – „Magia, która zalewa wszystko wezbranym strumieniem żalu i tęsknoty. Wypełnia poranione serce, które przestaje już czuć i otępiały umysł, aby przestał myśleć. Chciałaby nawet i duszę, lecz tego nie jest w stanie. Któż bowiem mógłby wypełnić cały świat? I tak próbując, giniemy.  Nie można zacząć znów tego, co już się skończyło. Należy pozwolić przyjść nowemu” – jej kryształowe oczy zalśniły odbijając światło świtu. – „Niczego nie cenimy tak bardzo, jak to, co zostało nam odebrane, aby więc coś docenić należy to stracić. Przepełnia mnie szczęście, że mam Ciebie Erito. Żałuję jednak, że nie byłam… Nie byłyśmy w stanie po tym wszystkim pomóc im” – wielka smoczyca spuściła pysk, kuląc się w sobie. – „Tęsknię za Nim, za Nimi. Jivreg, jego imię wciąż tak mi drogie. Kocham go. Był tak wspaniały, mądry, opanowany, czuły i troskliwy. Dla mnie i dzieci zrobiłby wszystko, gdyby tylko mógł. Największe nawet szaleństwo był gotów popełnić dla ich bezpieczeństwa” – powiedziała, a jej ślepia zasnuła mgła słodkich wspomnień.

Lhun i Nirin, zagubiony i odnaleziona, waleczność i dostojność odziedziczył po ojcu, po matce zaś zwinność i kolor śnieżnych piór. Arsi oraz Trivl’aan, nadzieja i groźba , wytrwałość i ambitność wpoił jej ojciec, wpływ matki zaś odznaczył się w smukłej posturze i ruchach pełnych gracji .  Eldar i Malgran, zmienny i trwały, dumę i upór zdawał się wynieść wprost z rodzinnych lasów swego ojca, zaś dobrą wiarę i pogodę ducha wprost z gór, miejsca narodzin matki. Te jednak cechy wkrótce zostały wystawione na ciężką próbę czasu, którą mało kto byłby w stanie przejść pomyślnie.

Smoczyca uśmiechnęła się, kręcąc lekko głową. Kto wie, co czeka ich w przyszłości.
-  Nie da się pomóc innym, jeżeli wcześniej nie pomoże się samemu sobie moja Piękna. Nic nie mogłyśmy zrobić. Byłyśmy zbyt daleko siebie samych, aby móc być blisko innych – pogładziła szyję Białej, wytrącając ją z zamyślenia.
-  „Chciałabym jeszcze kiedyś usłyszeć, jak mnie tak nazywa. Przypomnieć sobie jego głos. Zawsze mnie tak nazywał. Byłam jego Luthien, jego Piękną.”
-  Czy te dni już nie minęły? – zapytała z wahaniem kobieta.
-  „Czasem, tak jak dziś, mam wrażenie, że dopiero nadejdą i przyjdzie nam jeszcze długo na nie poczekać. Możliwe, że nawet setki, jeśli nie tysiące lat…” – urwała, przekrzywiając łeb w rozmarzeniu.

Na niebie pojawił się biały punkt, unoszący się lekko nad ziemią. Odległe jeszcze echo krakania dotarło do nich wraz z kilkoma płatkami śniegu niesionymi wiatrem.

-  Właśnie zaczął się nowy dzień! Chodźmy Luthien! – srebrnowłosa uśmiechnęła się promiennie odwracając w stronę, z której przyszły i spoglądając na skrytą w nieprzebranych połaciach bieli starożytną świątynie.  Podobno to tutaj, na szczycie najwyższej z gór narodziła się magia. Na pewno jednak stąd pochodzili Ci, którzy strzegli jej świata. Biała rozprostowała olbrzymie skrzydła, otrzepując z nich osiadły przez noc  śnieg i pochwyciwszy jestestwo swego bytu, swą jeźdźczynię, wzbiła się w przestworza wraz z nią jako jedno, na powitanie Bertrama i kolejnych stuleci. Tu czas płynął inaczej.

***
Ta noc zdawała się trwać milion lat, z utęsknieniem wyczekiwały świtu. Była zupełnie jak ta, którą przeżyły tutaj pierwszy raz, choć prawie nic zeń nie pamiętały. Powoli zacierały się wspomnienia, a jednocześnie wszystko zdawało się być tak wyraźne, jakby wydarzyło się wczoraj.

Alabastrowo białe mury Ordo Corvus Albus, Zakonu Białych Kruków, przejmujący ból rozłąki przeszywający ciało, którego nie sposób było znieść.  Smoczy ryk pełen żałości i dziki grom upadku, łamanych drzew i ciała wbijającego się w ziemię. Luthien. Szalony bieg i rwanie serca, w płucach brak tchu, cierpienie. Jej jedno kryształowe spojrzenie, tak pełne wiary w dobry świat. Dotyk kobiety, ukochany dotyk jej delikatnych dłoni, tak chłodnych i ciepłych zarazem oraz lodowate tchnienie. Wtedy poczuły, że znów… Znów są jednością.

Później tylko światło, które zdawało się rozerwać granice czasu i przestrzeni, a także niewyraźny widok astralnego błękitu nieba jego oczu. Bertram, Jasny Kruk. Czuły, jak unosił je w powietrzu z dala od wszystkiego co było i będzie. Jego szpony łagodnie obejmowały ich kruche ciało.  Cichy zew kruczoczarnych skrzydeł otulił je do snu. Wokół panowała cisza i mrok, który powoli rozświetlały kolejne z nowonarodzonych gwiazd… Później pamiętały widok gór nocą. Świat zdawał się być czarno biały. Tylko jego oczy lśniły, w nich była magia. Rozmyty, spowity mgłą zarys budowli majaczył gdzieś w oddali. Rozchodził się zeń łagodny, przytłumiony, mlecznobiały blask. Tak spokojny, jakby w obawie, iż może zmącić czas. Mogły być gdziekolwiek. Nie było to ważne.

Dotyk miękkich futer, jego ciepło i muśnięcie nocnych piór… Jedno słowo, ‘Siostro’, a potem sen. Czuwał przy nich przez cały ten czas, który był nieskończonością. Wtedy właśnie wszystko się skończyło… i zaczęło na nowo.

Przywitało je skrzypienie śniegu pod jego szponiastymi stopami i chłodne, kryształowe płatki  roztapiające się na ich policzku. Usiadł, trzymając je w ramionach i skrzydłami osłaniając od wiatru. Był to ten sam górski klif, na którym były ostatnio. Mrok ciemności rozdarła kurtyna jasności.
- ‘Nastało Światło’ – jego miękki głos skłonił nas do otwarcia oczu, aby móc zobaczyć to piękno. Świat nabrał kolorów, tylko on, Strażnik, zdawał się być całkiem, całkiem biały, jak na Białego Kruka przystało.
- ‘”Piękne.”’
Bertram uśmiechnął się spoglądając na nas, lecz w jego astralnych oczach widziałyśmy tylko jedną osobę. To byłyśmy my – ja. Pogładził nasze włosy z czułością, a my wyciągnęłyśmy dłoń, podziwiając majestat wszechrzeczy i chwytając weń śnieżne płatki i promienie wschodzącego słońca.

To był Początek.

Nastały dobre dni. Kobieta zanurzyła smocze pióro w srebrzystozłotym inkauście i przewróciła kartę wielkiej księgi na kolejną stronę. Jeżeli można tutaj było mierzyć czas to tylko za pomocą zapisanych przezeń rozdziałów i tomów, które szczelnie zamknięte w grubych obwolutach spoczywały tu i ówdzie piętrząc się w olbrzymich stertach. Kroniki. Smoczyca leżąca tuż obok niej poruszyła się lekko, spoglądając w olbrzymią czarę przepełnioną płynną magią, na której tafli malowały się obrazy i sceny z przeszłości, teraźniejszości, czy też przyszłości… Tego nie były w stanie dociec. Nie wiedzieć skąd znały i zdawały się rozumieć wszystkie postacie, które mogły weń dostrzec. Ich zadaniem było spisywanie ich dziejów. Dlaczego, tego również nie wiedziały. Nie stanowiło to jednak dla nich problemu, ani nie czyniło żadnej przykrości. Czuły, że było to dobre. Nie rozumiały również, w jaki sposób znalazły się tutaj i w takiej postaci, lecz również i to było właściwe i doskonałe. Kiedyś, tuż po Początku pytały o to Białego Strażnika.

-  ‘Aby coś zyskać należy coś stracić. Aby odnaleźć, zgubić, aby zaś złączyć, rozdzielić. Jaka mogłaby być inna droga?’ – zapytał patrząc na nie. – ‘Musiałaś to poczuć dla samego poznania. Czyż nie po to jesteśmy by czuć? Bez tego świat stałby w miejscu, a istnienie nie odnalazłoby swego sensu’- rzekł zapatrzywszy się gdzieś w przestrzeń. – ‘Zrozumienie przyjdzie do Ciebie z czasem’ – odparł mówiąc do nich jak do jednej, choć pytały obie.  Pozostało im czekać i pytać o to, na co mogły uzyskać odpowiedź. Czasem wydawało im się, że znają już je wszystkie i że kiedyś to one odpowiadały na te pytania tłumacząc je innym. Teraz role się odwróciły.

Wielki, biały lew szturchnął kobietę, wsuwając jej swój puszysty pysk pod lewe ramię. Domagał się uwagi.
-  Ugne – zanuciła srebrzysto włosa, obdarzając bestię uśmiechem i głaszcząc ją po miękkim, zdobionym tatuażami pysku, a następnie drapiąc między długimi, puszystymi pasmami grzywy. Zadowolone z takiego obrotu sprawy kocisko wydało z siebie coś na kształt pomruku, któremu jenakowoż bliżej było do niskiego, urywanego ryku. Wkrótce jednak odsunął się, strzepując futro. Spojrzał na nią swymi mądrymi, złotymi ślepiami, po czym wtulił się weń całym pyskiem, wytrącając jej z ręki pióro i przewracając ją samą. Niesforna bestia legła na niej, przygniatając ją do legowiska z futer i piór szczerząc kły z radości. Kobieta ze śmiechem objęła lwa za jego muskularną szyję, wtulając twarz w sierść i głaszcząc go łagodnie. Smoczyca zamruczała zgodnie owijając się wokół nich i okrywając ich skrzydłem. Przypomniał im się czas ich pierwszego spotkania, kiedy pojawił się on.

Świt był jeszcze młody, a Bertram wciąż raził bielą swych piór zatracając się pośród górskich ostępów. One zaś były jednością. Siedziały tuż przed świątynią chłonąc otaczający je świat. Czuły, iż dziś zdarzy się coś ważnego.  Wtedy też nadszedł on, wyłaniając spomiędzy wysokich skał. Wielka, śnieżna bestia spośród gór. Wokół jego postaci unosiła się burza śnieżnych płatków, tańczących w rytm kroków jego wielkich, puszystych łap. Z jego pyska wyrwał się głośny ryk, który zbudził do życia nowe istnienia na odległym zachodzie - Zakon Zwodniczej Nadziei.
Podniosły się, pełne gracji i wdzięku, by stanąć naprzeciwko przybysza z sercami pozbawionymi lęku. Lew zbliżył się doń powoli, zatrzymując o krok przed. Spojrzał na nie swymi złotymi oczyma, marszcząc z przekorą nos i unosząc nieznacznie górną wargę, ukazując ostre kły, po czym potrząsnął puchatą grzywą i schylił ogromną głowę w geście poddaństwa. Zaskoczone, wyciągnęły do niego dłoń, a wraz z jej dotykiem olbrzymia bestia przemieniła się w klęczącego młodzieńca. Jego twarz zdobiły tatuaże niosącego jasność nadziei. Pogłaskały go po burzy śnieżnych, falujących włosów, a gdy spojrzał na nie, jego oczy wciąż były tak złote jak wcześniej i przepełnione bezgranicznym szczęściem. Pochwycił ich dłoń i złożył nań pocałunek.
-  ‘Ukochana’ – wyszeptał, mrucząc cicho, a w ich umyśle rozbłysły nagle tysiące zapomnianych wspomnień.
- ”Ugne’” – uśmiechnęła się promiennie, przyklękając przed nim i otaczając go swymi objęciami. – „Tęskniłyśmy…”
                Bertram spoglądał na to z boku z mieszaniną zadowolenia i zazdrości. On również tęsknił, lecz jego prawdziwa tęsknota miała błękitne oczy barwy południowego nieba i miękką, naznaczoną bliznami skórę koloru atramentu. Almariel. Nawet im, Strażnikom zdarza się popełniać błędy. Tego jednego nigdy sobie nie wybaczy, tego przez który sprawił jej tyle smutku. Czy też może sprawi dopiero, gdzieś gdzie istnieje jeszcze czas… Podobno każda rzecz i wydarzenie mają jakiś sens w sobie i ukrytą treść. W skrytości ducha wierzył, że i to co było złe doprowadziło ją do dobrych chwil. Tym razem, może i tym razem uda mu się ustrzec ją przed śmiercią. Może i tym razem Siódma wysłucha jego modlitw, gdy nadejdzie czas by przywdziać czarne pióra ciemności. W powietrzu rozległo się krakanie.

                I zupełnie tak, jak wtedy, tak i teraz ostre krakanie Białego Kruka wyrwało je z zamyślania. Rozeźlony lew zasyczał gniewnie na widok lądującego Bertrama. Zsunął się z kobiety, lecz wciąż przytrzymując ją ciężką, puchatą łapą. Ta jednak w następnej chwili przemieniła się w rękę młodzieńca. Kobieta zarumieniła się lekko widząc go w tej postaci tak blisko siebie. On jednak wpatrzony był w nadchodzącego mężczyznę. Wstał, przytrzymując skrzydło smoczych i unosząc je ponad swoją głowę.
- ‘Czego tutaj szukasz Kruku? To jeszcze nie Twój czas!’ – wykrzyknął, jeżąc się wściekle i zaciskając pięści.
- ‘Witaj Ugne. Witaj i Ty’ – rzekł, skłaniając się ku Białej i Srebrzystowłosej. – ‘Z Tobą jest zawsze to samo Bracie. Zachowujesz się jak kociak. Nie uważasz, że należałoby dojrzeć? Nie sądzisz chyba, że będziesz miał ją samą na wieczność? Wkrótce przyjdą inni’ – rzucił, spoglądając na Lwa i podchodząc doń z boku. Młodzieniec tylko parsknął lekceważąco, odwracając się od niego i opierając dłonie na marmurowym blacie, gdzie znajdował się inkaust i rozłożone księgi.
- ‘Wiem’ – przejechał pazurem po skalnej powierzchni, żłobiąc w niej poszarpane otwory. – ‘Chciałbym się tylko nacieszyć nim znów zechcecie mi ją porwać ‘ – spojrzał z czułością na kobietę i smoczycę, po czym przeniósł wzrok na Kruka. – ‘Przeszkadza Ci to?’
Bertram zaśmiał się lekko.
-  ‘Tylko Ty tak naprawdę miałeś okazję być z nią sam na sam przez tyle wieków. Jeszcze Ci mało wredny egoisto?’
-  ‘Zawsze będzie mało! Pomijam fakt, że Tobie również zdaje się coś uszczknęło z tego czasu.’
-  ‘Jesteśmy początkiem i końcem Ugne. Zanim pojawiłeś się Ty, musiałem być ja, zanim zaś przyszedłem ja byłeś Ty. Nie wiem, czy był kiedykolwiek czas bez nas. Jesteś na mnie skazany i choć wiem, jak nie lubisz się dzielić, będziesz musiał.’
Lew doskoczył do Kruka chwytając go za krtań. Kobieta zerwała się gwałtownie z posłania, chcąc go powstrzymać. Smoczyca zawarczała ostrzegawczo.
-  ‘ Nic nigdy nie będę musiał!’ – wysyczał pełen pewności siebie. Bertram jednak bez trudu odciągnął jego dłoń od siebie.
-  ‘Jesteś jeszcze wciąż młody, jak ten świt. Nim przyjdą inni, zrozumiesz i sam dziwić się będziesz ich niewiedzy. Kiedyś Ty byłeś mi wyrozumiałym starszym bratem, dziś to ja będę nim dla Ciebie’ – rzekł, a ich spojrzenia się spotkały, płynne złoto jaśniejącego słońca i astralny błękit nieboskłonu, przekazując sobie coś więcej aniżeli słowa. Ugne wyszarpnął dłoń ze szponiastego uścisku Bertrama.
- ‘Kto mógłby nazwać się naprawdę szczęśliwym, nie zaznając smaku młodości? Zostawiam Was’ – rzucił wychodząc i zawstydzony nawet nie spoglądając na swe towarzyszki.
- Bertramie?
-  ‘Nie martw się o niego. Jest najsilniejszym z nas, a jednocześnie ma do Ciebie największą słabość.’
-  Ale… Czy on wie?
-  ‘Pytasz, czy wie, że on i jego zakon zostaną otoczeni klątwą, czy też, że wtedy będzie musiał wbrew swej woli pozwalać na krzywdę swych podopiecznych? Sądzę, iż tak, a jeżeli nawet nie wie, to przeczuwa to i dlatego też jest tak pełen buntu. Dzięki niemu właśnie pomimo zniewolenia duch jego Ordo wciąż będzie mocny tak, jak nigdy żaden inny.’
                Kobieta spojrzała w ślad za Ugnem, lecz jedyne co po nim pozostało to odciski lwich łap rozciągające się przed świątynią i powoli zasypywane przez spadający śnieg. Pokiwała głową  w zamyśleniu.
- O kim rozmawialiście? Kto ma tu przyjść? – zapytała raptownie.
-  ‘Dowiesz się, gdy przyjdzie czas. Musisz być na to gotowa, Ty, on i ja. Wtedy przybędą kolejni.’
One już jednak wiedziały. Z pomiędzy mgły wspomnień wyłaniały się kolejne postacie prosto z legend opowiadanych dzieciom do snu. Mroczna chimera strzegąca Zakonu Wiecznej Nocy, alabastrowy pegaz górujący nad Zakonem Wieków, spowity zielenią wilk broniący Zakonu Niewolników Zdrady i ciemnowłosa kobieta otaczająca swą opieką Zakon Światła Mroku.

Tą jedną pamiętały jedynie pod ludzką postacią tak samo jak Bertrama i Ugnea z dni, gdy serce Zakonu Światła Mroku zabiło na nowo. Czyżby dlatego, że już tam były? Były w Ordo Luce Tenebris, Ordo Corvus Albus, lecz przecież co mogło je łączyć z Ordo Fallax Spes? Nigdy nie zwiedziły jego murów. Może to tylko przypadek. Może to dlatego, że zobaczyły go znów tu i teraz. Wtedy wydawał się być jednak inny. Jedynie ciepło jego głosu wydawało się być takie, jak niegdyś. Odpowiedzi miał przynieść czas.
***
CDN.